Nasi jadą do Pragi po worek medali ME. A we Wrocławiu powstanie hala? Teren jest

0

Autor: Wojciech Koerber
Zdjęcia: Paweł Skraba
Zdjęcie główne: http://www.archello.com/

45 osób liczy polska delegacja zawodnicza na halowe mistrzostwa Europy w Pradze (5-8 marca). Dwanaście z nich to przedstawiciele wrocławskich klubów. I nie jadą do Czech na sztukę. Jadą tam posmakować podium.

Kadrę Polski na praską imprezą ustalono po weekendowych mistrzostwach kraju w Toruniu, gdzie kilku wrocławian zaprezentowało wyborną formę. W konkursie pchnięcia kulą trzech zawodników przekroczyło granicę 20 metrów, a przecież będący po operacji kręgosłupa Tomasz Majewski nie startował, lecz kibicował.

 

Złoto wziął Jakub Szyszkowski (Śląsk Wrocław), ustanawiając przy okazji życiowy rekord (20,55). To zawodnik tyleż utalentowany, co niepokorny, by nie rzec – konfliktowy. Z kulą zatargów jednak nie ma, obchodzić się z nią potrafi. A 20,55 to drugi wynik w historii polskiej lekkiej atletyki, gdy chodzi o występy halowe. I, mówiąc pół żartem, nie wynika to z faktu, że w naszym kraju zwyczajnie brakuje hal. Jeździ się też przecież na zagraniczne mityngi. – Tomek Majewski powiedział wyraźnie, że był to najlepszy konkurs w historii polskiej lekkiej atletyki – mówi nam wiceprezes PZLA i DZLA, Paweł Olszański.

W skoku wzwyż pań Kamila Lićwinko (2,02 m) uciekła naszej Justynie Kasprzyckiej (AZS AWF Wrocław) na 10 cm. Trzeba jednak wiedzieć, że Dolnoślązaczka uczestniczy od kilku tygodni w szkoleniu wojskowym, stąd nie może trenować tak, jakby chciała. Identyczny wynik (1,92) uzyskała w Toruniu Urszula Gardzielewska, wcześniej znana jako Domel. Teraz, po ślubie, jest jednak skaczącą reklamą naszego świetnego maratończyka, Arkadiusza Gardzielewskiego. A na co dzień, ciekawostka, kobietą pracującą, bo nie każdy lekkoatleta przynależy w Polsce do Orlen Teamu. Ona również wybiera się do Pragi. I również trenuje pod okiem Dawida Pyry, prywatnie chłopaka Kasprzyckiej.

Z nadziejami na medal HME uda się też do Pragi żeńska sztafeta 4×400 metrów, w połowie dolnośląska. Mowa o Joannie Linkiewicz (AZS AWF Wrocław) i Ewelinie Ptak (Śląsk Wrocław). W Toruniu obie nasze zawodniczki stoczyły zaciętą walkę, która zakończyła się dyskwalifikacją Linkiewicz. A szkoda, bo była szansa na wynik uprawniający również do indywidualnego startu. Dobra informacja jest taka, że obecnie średnia wyników naszych pań plasuje polską sztafetą na trzecim miejscu w Europie. Czyli… medalowym. Ale nie zapeszajmy. O złoto winna natomiast walczyć męska sztafeta 4×400 m z Rafałem Omelko (AZS AWF Wrocław), Łukaszem Krawczukiem oraz Jakubem Krzewiną (obaj Śląsk). Ten ostatni w Toruniu nie biegał, gdyż wlecze się za nim uraz kręgosłupa, co pachnie zabiegiem. Ale dopiero po imprezie. Omelko i Krawczuk natomiast legitymują się na dziś czwartym i piątym wynikiem na europejskich listach. Poza sztafetą znajdzie się zapewne doświadczony Marcin Marciniszyn (Śląsk), choć swoje cele wciąż ma. Głównie w rywalizacji wojskowych. – Ale skreślać nikogo nie można, bo jeśli pacjent chce żyć, to medycyna jest bezsilna – rezolutnie zauważa wiceprezes Olszański, przywołując postać dyskobolki Joanny Wiśniewskiej, która po pierwszy medal dużej imprezy, brąz ME, sięgnęła w wieku 38 lat (Barcelona 2010).

Równie benedyktyńską cierpliwością imponuje trójskoczek Śląska Adrian Świderski, który we wrześniu skończy 29 lat, ale świat jeszcze o nim nie usłyszał. Póki co, kolekcjonuje on złote krążki MP. Może w Pradze się uda? W każdym razie bez szans na pudło tam nie będzie. Zacieramy również ręce na konkurs tyczkarzy, bo jest dwóch takich, co mogą ukraść Księżyc. Rywalizacja Roberta Sobery (AZS AWF Wrocław) z Piotrem Liskiem (OSOT Szczecin) oby wynosi na wyższy poziom. W Toruniu górą był Lisek stosunkiem 5,80 do 5,65, lecz bywało też odwrotnie. Liczby nie kłamią. Lisek ma obecnie trzeci wynik na świecie (5,88), a Sobera czwarty (5,80). Renaud Lavillenie w portki jeszcze nie robi, ale te ich postępy są naprawdę metodyczne. Szkoda tylko, że Sobera trenuje przy ul. Witelona na zeskoku, który miasto Bogatynia chciało po zalaniu wyrzucić na śmietnik.

Tymczasem w mieście Wrocław robi on za towar rarytasowy. Podobnie trudne warunki witają w tamtejszej hali Kasprzycką, która skacze na materace gimnastyczne. A mowa przecież o potencjalnych olimpijczykach z Rio de Janeiro. Nic to, ponoć na wiosnę mają być nowe materace. Pożyjemy, zobaczymy. Albo i nie. Naszą dolnośląską delegację dopełniają średniodystansowcy: Mateusz Demczyszak (Śląsk) – 3 000 m i Szymon Krawczyk (Śląsk) – 1 500 m. – Z tej naszej dwunastki ponad połowa ma w Pradze szansę na medal – prorokuje Paweł Olszański.

I jeszcze jedno! Mianowicie pojawiła się szansa na budowę we Wrocławiu hali lekkoatletycznej. Nie takiej na organizację MŚ, ale takiej, która pozwoli realizować na miejscu proces szkoleniowy. – W naszym klimacie zimowo potrafi być przez siedem miesięcy, dlatego potrzebujemy takiej właśnie hali szkoleniowej. Taniej, z 200-metrową bieżnią okólną, za 10-12 mln zł. Połowę środków dałoby ministerstwo sportu, teraz tylko miasto Wrocław musi podnieść rękę, by pokazać, że chce. Teren jest. Obiekt miałby stanąć na rozgrzewkowym stadionie przy lekkoatletycznym obiekcie w kompleksie Stadionu Olimpijskiego. Pozostaje zatem kwestia wykupienia terenu i realizacji inwestycji. AWF chce sprzedać ten teren, lecz nie za darmo, bo to przecież majątek uczelni. Prof. Migasiewicz i prof. Rokita znają temat, a ja wiem, że PZLA traktuje Wrocław priorytetowo. W końcu 25 procent reprezentacji udającej się do Pragi to wrocławianie, a to o czym świadczy.

Mamy potencjał szkoleniowców i tradycji – zaznacza Paweł Olszański. Dodajmy, że ten potencjał szkoleniowy to m.in. Józef Lisowski (400 m), Zbigniew Stankiewicz (rzuty), Dariusz Łoś (tyczka), Marek Rożej (sprinty), Marek Adamek (biegi średnie), Andrzej Sieradzki (trójskok) i Dawid Pyra (skok wzwyż). Może w końcu uda się coś we Wrocławiu zbudować?

Udostępnij.

Zostaw komentarz